Ostatnie dwa mecze reprezentacji Polski przed wylotem do Paryża delikatnie mówiąc nie napawają optymizmem. Polacy 2:3 przegrali z Japonią, odwrócili za to losy starcia ze Stanami Zjednoczonymi. Czy można wysnuć jakieś wnioski po dwóch pięciosetowych pojedynkach? Optymalnej formy jeszcze nie ma, a ja mam mieszane uczucia.
Reprezentacja Polski ma za sobą dwa ostatnie testy przed igrzyskami olimpijskimi. Za sześć dni biało-czerwoni rozpoczynają najważniejszą imprezę ostatnich lat. Powinniśmy się cieszyć, że to zaczynają od starcia z outsiderem turnieju – Egiptem.
Dlaczego? Dlatego, że na turnieju w Gdańsku trudno było znaleźć dobrą dyspozycję podopiecznych Nikoli Grbicia. Problemów było sporo, ale całkiem spora jest również nadzieja.
Przyjęcie – w meczu z Japonią szału nie było, podobnie jak w starciu z USA. W nim we znaki dał się polskim przyjmującym Aaron Russell, który tylko w pierwszym secie posłał aż cztery asy serwisowe na stronę polskiej kadry. 37% pozytywnego i 24% perfekcyjnego przyjęcia nie zachwyca.
Organizacja gry – i tutaj pozostaje dużo do życzenia. Były momenty, w których Polacy nie bardzo wiedzieli, co się dzieje. Proste piłki nie były dogrywane do siatki i o to ogromne pretensje miał po pojedynku z Japonią Nikola Grbić. – Japończycy przy dobrze przyjętej piłce atakowali na 85%, kiedy odrzucaliśmy ich od siatki, tylko 50%. To ogromna różnica. Możemy i musimy poprawić też to, że kiedy rywale nie używają siłowych rozwiązań, my nie byliśmy w stanie dograć piłki do siatki. – To jest coś, czego nie akceptuję i poranna siłownia nie jest żadną wymówką – mówił Serb.
W pojedynku z USA również nie działało to najlepiej, ale oni maja zdecydowanie większą siłę ognia niż Azjaci. Amerykanie za to świetnie ustawiali się w obronie i podbijali sporo, nawet mocnych ataków, a świetnie zagrania po skosie Kamila Semeniuka wyciągał Erik Shoji.
Indywidualności – tych w naszych szeregach nie brakuje. Momentami można odnieść wrażenie, że to właśnie dzięki nim wygraliśmy z Amerykanami. Mam nadzieję, że przebłyski siatkarskich pojedynczych perełek za kilka dni zamienią się w cały łańcuszek z pereł.
Turniej w Gdańsku pokazał, że nawet jeśli biało-czerwoni nie grają na swoim optymalnym poziomie, to i tak są w stanie nawiązać wyrównaną walkę z dobrym rywalem. Tak było w meczu z Japonią. Gdyby w niepamięć puścić premierową partię spotkania z USA, podobnie było właśnie w ostatnim sprawdzianie Polaków.
Jeśli tylko polscy siatkarze trafiają serwisem, trudno jest nawiązać z nimi wyrównaną walkę. Tutaj na osobne słowo zasługuje Bartosz Kurek, który od Memoriału Wagnera radzi sobie w tym elemencie całkiem nieźle. W meczu ze Stanami Zjednoczonymi atakujący był najczęściej zagrywającym siatkarzem w biało-czerwonym obozie.
Kurkowi z resztą należą się spore brawa za końcówki meczu z USA. To on wziął na swoje barki kluczowe piłki. Na plus ostatnie testy może zapisać sobie również Tomasz Fornal, który wydaje się być w tym momencie w najlepszej formie ze wszystkich kadrowiczów. A od trzeciego seta meczu z USA swoje dokładał również Kamil Semeniuk.
Lekką niewiadomą pozostaje natomiast Wilfredo Leon. Przyjmujący zmagał się z drobnym urazem mięśniowym, a sztab nie chciał ryzykować jego pogłębienia. Z Japonią oraz USA Leon zagrał po jednym secie, ale zarówno on sam, jaki i trener Grbić zapewniają, że jedna z gwiazd naszej kadry jest gotowa.
Jak napisałam na początku – uczucia mam mieszane. Z jednej strony gra nie zachwyca, z drugiej strony nikt z reprezentacji Polski nie wydawał się być zmartwiony. Zawsze twierdzę, że sztab i sami gracze wiedzą lepiej niż ja i ich spokój uspokaja i mnie.
Zobacz również:
Igrzyska olimpijskie: Łatwy rywal Polaków na początek [terminarz]
Artykuł Z trybuny prasowej. Gdańsk – ostatni sprawdzian: Mieszane uczucia pochodzi z serwisu Strefa Siatkówki - Mocny Serwis.