– Osiągnąłem dużo w wojej siatkarskiej karierze. Uważam jednak, że przez pierwszą część kariery mogłem mieć bardziej profesjonalne podejście do pewnych spraw. Teraz wiem, że muszę się lepiej odżywiać, spędzać więcej czasu u fizjoterapeuty i skrupulatniej pracować w okresach między sezonami – powiedział Andrzej Wrona, siatkarz Vervy Warszwa Orlen Paliwa
Kilka lat temu został pan zapytany o trzy najważniejsze momenty, dzięki którym jest pan w konkretnym miejscu w życiu. Wszystkie były związane ze sportem. Teraz byłby inne?
Andrzej Wrona: – Nie ucieknę od wymienienia początków treningów siatkarskich. Było to wstąpienie na drogę, którą idę do tej pory. Z zabawy stała się pracą i stylem życia. Drugim momentem było mistrzostwo świata, które było spełnieniem wszystkich zawodowych marzeń. „Dało kopa” zarówno mojej popularności, jak i calej dyscyplinie oraz wypełniło mnie radością, która do teraz mnie napędza. To był przełom. Zdałem sobie sprawę, że ciężka praca, którą wykonywałem przez tyle lat, naprawdę się opłaciła. Trzecim punktem natomiast jest poznanie mojej żony. Ono odmieniło moje życie prywatne, ale także miało wpływ na to zawodowe. Spotkanie jej zbiegło się z sezonem, w którym z moim klubem sięgnęliśmy po srebrny medal mistrzostw Polski. Miałem wtedy największą liczbę bloków z całej ligi – wszystko się układało. Dzięki Zosi moje życie bardzo się zmieniło. Od kiedy jest ze mną czuję wewnętrzny spokój. Łatwiej idzie mi się przez życie.
Chciałby pan zostać w Warszawie na stałe?
– Tak. W tej chwili decydują o tym nie tylko aspekty sportowe. Mamy tu dom, to w stolicy budujemy z Zosią życie, a poza tym mieszkają tu wszyscy znajomi i rodzina. Chciałbym tu spędzić swoje życie. Granie w Warszawie jest spełnieniem moich marzeń tym bardziej, że jestem kapitanem zespołu. Chciałbym zdobyć tytuły dla tej drużyny. Jestem lokalnym patriotą
VERVA Warszawa ORLEN Paliwa to już pewne miejsce?
– Były czasy, w których tak nie było. Sam po karierze juniorskiej dostałem propozycję, by podpisać kontrakt z klubem ze stolicy. Różne „za i przeciw” sprawiły, że ostatecznie związałem się z AZS Częstochowa. Wyszło dobrze. Jeśli jednak istniałaby opcja, by podejrzeć różne życiowe scenariusze, to chętnie bym z niej skorzystał. Nie zmienia to faktu, że jestem bardzo zadowolony z drogi, którą wybrałem.
Jakiś czas temu w klubie były przesunięcia w wypłatach.
– Co do kwestii finansowych, to owszem były momenty, w których było trudno. Zmiany sponsora, zawirowania związane ze zmianą właściciela… Wypłaty były wstrzymane, a pieniędzy nie otrzymywaliśmy chyba przez pół roku. Za naszą zgodą i dzięki dobrej woli wszystkich zawodników płatności zostały rozłożone na raty, które są na bieżąco spłacane.
Po tym, co wydarzyło się ostatnio, chyba w ogóle nie można mówić o pewności któregokolwiek sportu. Nie mam gwarancji, że za miesiąc dostanę pensję. Jeśli liga zostanie zamknięta, sponsorzy mogą się wycofać, ponieważ są ubezpieczeni na wypadek ponownego przerwania zmagań. W tej sytuacji nie dostaniemy wynagrodzenia. Trudno jest więc mówić o jakiejkolwiek wielkiej stabilności.
Z drugiej strony jestem bardzo pewny ludzi, którzy zarządzają klubem. Za nimi kilka momentów, w których mogli się poddać. Mimo to walczyli o naszą drużynę, co bardzo szanuję. Dzięki ich działaniom wiem, że z własnej woli nie wystawią nas do wiatru. Rok temu walczyli do końca, zrobią to również w przypadku kolejnych trudności. Razem stworzyliśmy team, który nie odpuszcza, choć wiem, że nikt nie miałby do nas pretensji, gdybyśmy w chwili poszukiwania sponsora tytularnego zaczęli znajdować nowych pracodawców.
Myśli pan, że mistrzostwem świata „wycisnął” z kariery „maksa”, czy stać było pana na więcej?
– Myślę, że osiągnąłem dużo. Uważam jednak, że przez pierwszą część kariery mogłem mieć bardziej profesjonalne podejście do pewnych spraw. Teraz wiem, że muszę się lepiej odżywiać, spędzać więcej czasu u fizjoterapeuty i skrupulatniej pracować w okresach między sezonami. Wcześniej wydawało mi się, że nie trzeba długo spać po meczach, a pizza była u mnie w domu dosyć częstym gościem, ponieważ była najszybciej. Nie wiem, czy lepsze prowadzenie w tamtym okresie by coś zmieniło, ale na pewno miałoby wpływ na pojedyncze akcje czy kwestie wytrzymałościowe.
Mimo wszystko wydaje mi się, że nieźle poprowadziłem karierę. Dlaczego? Ponieważ od ekspertów słyszałem, że nie dają mi wielkich szans na sukces.
Jak to?
– Z mojego rocznika mistrzostwo świata zdobyłem ja, Damian Wojtaszek, Michał Kubiak i Bartosz Kurek. Pamiętam jednak olimpiadę młodzieży w Miliczu sprzed wielu lat. Grały wtedy reprezentacje województw, a ja byłem w kadrze z mazowieckiego jako rezerwowy przyjmujący. Szesnaście województw, dwunastu zawodników w każdej z drużyn. Z tej grupy wybierano szeroką kadrę Polski i była to nasza pierwsza reprezentacyjna selekcja. Jak to robiono? Mierzono zasięgi, sprawdzano parametry, szybkość i potencjał. Obserwowano również nas w czasie meczów. Ze 192 graczy wybrano kadrę licząca blisko stu. Nie znalazłem się w niej, za to byli Damian, Michał i Bartek. W tamtym momencie było prawie dziewięćdziesięciu innych zawodników w Polsce, którzy według ekspertów mieli większy potencjał niż ja. Rok po roku spokojnie pracowałem i miałem wielką satysfakcję stając na podium mistrzostw świata.
Czuje pan, że w stu procentach jest we właściwym miejscu, czy też jest w panu zadra wynikająca z tego, że sportowy „peak” był sześć lat temu?
– W Bełchatowie było super, zdobyłem tam klubowo najwięcej i zdawałem sobie sprawę, że jestem w najlepszym miejscu w Polsce. W Bydgoszczy wiedziałem, że mam świetną ekipę i tanio skóry nie sprzedamy. W Częstochowie byłem w zespole, w którym każdy młody chłopak chciał grać. Raz po raz pojawiało się jednak pytanie „co dalej”. Obecnie czuję, że wszystko jest idealnie. Nie chcę się ruszać z Warszawy i chciałbym tu zakończyć karierę. Fajne uczucie być we właściwym miejscu.
Cały wywiad Sary Kalisz w: sport.tvp.pl
Artykuł Andrzej Wrona: Osiągnąłem dużo w swojej siatkarskiej karierze opublikowany na Strefa Siatkówki - Mocny Serwis.