— Dzień w pracy zaczynaliśmy od kliknięcia "Startu" w programie śledzącym aktywność, po czym rozpisywaliśmy zadania, które wykonamy. Jeśli chcieliśmy iść do toalety, po wodę do kuchni czy po jedzenie do sklepu, to również musieliśmy odnotować to w programie, uwzględniając dokładny czas, ile dana czynność nam zajęła. Taki tryb pracy niszczył nas psychicznie. Szefostwo próbowało wprowadzić "luźniejszą" atmosferę poprzez dni pizzy w biurze czy lunche z prosecco – opowiada nam Artur. Rozmawiamy z nim i innymi biurowymi pracownikami o absurdach w polskich biurach.