Pytanie, czy wg neoliberałów państwo może lekką ręką zrezygnować z 6 mld zł rocznie? Na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że nie, bowiem wg neoliberalnego katechizmu państwo z zasady nie ma „piniendzy” nigdy i na nic, w szczególności zaś na tzw. rozdawnictwo.
Tym bardziej że zostaliśmy objęci unijną procedurą nadmiernego deficytu, zgodnie z którą musimy ciąć wydatki i szukać dodatkowych dochodów. Jest jednak w „neolibkowym” myśleniu jeden znamienny wyjątek – kiedy różne formy pomocy publicznej (czyli de facto socjalu) są kierowane do biznesu. Tak było z covidowymi „tarczami” i tak też stało się w przypadku obniżenia składki zdrowotnej dla osób na jednoosobowej działalności gospodarczej (JDG). Łączny koszt dwóch reform – zniesienia składki zdrowotnej od zbycia środków trwałych i obniżenia podstawy jej naliczania do 75 proc. minimalnego wynagrodzenia (z różnymi podwariantami w zależności od tego, czy chodzi o rozliczających się wg skali podatkowej, „liniowców” bądź „ryczałtowców”) spowoduje roczny ubytek w kasie NFZ rzędu 6 mld zł. Tę dziurę trzeba będzie załatać dotacją z budżetu, czyli z podatków płaconych przez ogół obywateli (w tym również przedsiębiorców) oraz z dodatkowego zadłużenia państwa. Tu uwaga – jeżeli już coś da się w tych zmianach obronić, to zniesienie składki od zbycia środków trwałych, bo dodatkowa danina od sprzedaży firmowego samochodu czy komputera to faktycznie absurd.
Niemniej jednak, zasadniczo reforma sprowadza się do pogłębienia i utrwalenia funkcjonującego obecnie niesprawiedliwego systemu, w którym co do zasady przedsiębiorcy płacą niższe składki na ubezpieczenia społeczne od osób zatrudnionych na etacie, co sprawia, że powyżej pewnego pułapu dochodów opłaca się przeskoczyć na JDG i tzw. fikcyjne samozatrudnienie. Więcej – również w obrębie samych „przedsiębiorców” mamy do czynienia z mechanizmem powodującym, że najwięcej zyskują ci o najwyższych dochodach. Generalnie na zmianach skorzystać ma 934 tys. „przedsiębiorców”, z tym że dla tych najmniej zarabiających będzie to raczej symboliczne 105 zł miesięcznie.
I tutaj dochodzimy do podstawowego błędu, skutkującego licznymi patologiami, np. wrzucaniem wszystkich osób na JDG do jednego worka, tak jakby ich sytuacja była taka sama. Otóż nie, nie jest. Przede wszystkim błędem jest określanie ogółu osób na JDG mianem „przedsiębiorców” (stąd użyty przeze mnie cudzysłów). Prawdziwi przedsiębiorcy (już bez cudzysłowu), prowadzący jakiś realny drobny biznes typu sklep, zakład usługowy, punkt gastronomiczny, stanowią wśród osób na JDG jedynie pewną podgrupę i tak się składa, że oni akurat na zmianach zyskają relatywnie najmniej. Prócz nich natomiast funkcjonuje cała rzesza osób na tzw. fikcyjnym samozatrudnieniu, wykonująca w istocie pracę etatową, czyli na rzecz jednego pracodawcy, pod jego nadzorem, w określonym wymiarze godzin, nie zatrudniając własnych pracowników itd. Taka sytuacja dotyczyć może np. kurierów, ale też wysokiej klasy (i równie wysoko opłacanych) specjalistów czy wręcz CEO wielkich firm, a więc osób z dochodowej ekstraklasy. To właśnie głównie oni stanowią lobby naciskające na dalsze ulgi dla „przedsiębiorców”, to w ich interesie leży petryfikacja obecnego patologicznego systemu umożliwiającego swoistą optymalizację podatkową, i to ich rzecznikiem i reprezentantem jest większość obecnej koalicji rządzącej. Likwidacji tego stanu rzeczy od lat domaga się od nas Komisja Europejska, tutaj jednak kolejne rządy, jak rzadko, wykazują wobec Brukseli pełen determinacji opór.
Powyższe przyczynia się do postępującej zapaści publicznej opieki zdrowotnej. Szacuje się, że w ciągu najbliższych trzech lat w budżecie NFZ zabraknąć może nawet 159 mld zł. Częściowo może to wynikać z rozmaitych systemowych niewydolności, ale główna przyczyna jest taka, że Polska wydaje na opiekę medyczną po prostu za mało. Jeśli chodzi o nakłady w relacji do PKB, znajdujemy się na szarym końcu państw Unii Europejskiej. Przypomnijmy, iż unijna średnia to ponad 10 proc. PKB, my natomiast zamkniemy 2024 r. wydatkami na poziomie ok. 6,8 proc. PKB, a w 2025 r. będzie to jeszcze mniej – 6,5 proc. PKB. Często w tym kontekście pada argument: płacę składki, a i tak leczę się prywatnie. Sęk w tym, że w takim „lux-medzie” można wyleczyć przeziębienie czy skręconą kostkę, ale nie poważne, przewlekłe choroby, bo to one generują największe koszty, które finalnie spadają na barki publicznej opieki medycznej, ponieważ prywatnym firmom medycznym ich leczenie zwyczajnie się nie opłaca.
W przypadku osób na JDG widzę jedną, prostą receptę – stała, naliczana procentowo od dochodu składka, bez dolnej i górnej granicy. Zarobiłeś tysiąc – płacisz od tysiąca. Zarobiłeś 100 tys. – płacisz ten sam procent od 100 tys. Poniosłeś stratę – nie płacisz. Proste, przejrzyste i sprawiedliwe. Z jakichś jednak tajemniczych powodów takie najbardziej oczywiste rozwiązania są poza zasięgiem percepcji naszych ustawodawców.
Artykuł Chora składka na zdrowie pochodzi z serwisu GF24.pl.