Jak wyglądały kulisy dołączenia do Turcji? Jak wspomina okres spędzony we Włoszech? Jak podsumowałaby ostatnie dwa sezony w Enerdze MKS-ie Kalisz? Czy prawdą jest, że klub z Wielkopolski posiada problemy finansowe? Na te, a także inny pytania odpowiedziała w dłuższej rozmowie redakcji Strefy Siatkówki Aleksandra Rasińska, atakująca Aydın Büyükşehir Belediyesi.
MKS KALISZ I… PROBLEMY…
Krzysztof Sarna (Strefa Siatkówki): Na starcie ostatniego sezonu nie grałaś za dużo. Oglądając co poniektóre mecze, wchodziłaś na parkiet, kiedy był kryzys albo zaczynałaś starcia nieco później. Czy było to spowodowane twoimi ewentualnymi problemami zdrowotnymi, czy stanowiło o decyzji trenera, że byłaś na tamten moment drugą atakującą?
Aleksandra Rasińska: – Była to decyzja trenera. Byłam zdrowa i całkowicie nic mi nie dolegało. Nie borykałam się z żadnymi kontuzjami. Rozmawialiśmy o tym oczywiście z trenerem. To również nie było tak, że cały czas rozpoczynałam mecze w drugim składzie. Dochodziło jednak do loterii. Zawsze się śmiałyśmy z Dajaną (Dajana Bosković – przyp. red.), że rzucamy monetą, kto dziś wychodzi na boisko – czy ty, czy ja. Były takie momenty, że nie wiedziałyśmy.
Nawet po treningach pozostawały niewiadome. Zazwyczaj dzień przed meczem z reguły trenuje się pierwszym składem. My potrafiłyśmy być zaskakiwane. Chyba utarło się trochę coś takiego, że jak Daja wyjdzie w pierwszym składzie i coś jej nie wyjdzie, to ja zawsze to naprawię. Kiedy jednak ja zagram w pierwszej szóstce, to nie wiadomo czy wtedy Daja odpali. Chyba takie było myślenie na ten temat.
To nie jest łatwe. Miałyśmy super kontakt i nawet kiedy o tym dyskutowałyśmy, to wolałyśmy, żeby było ustalone, która z nas jest pierwszą, a która drugą. Trochę tak jest, że łatwiej o przygotowanie do meczu, kiedy wiesz, jaka jest twoja rola w drużynie. Jeśli wiesz, że jesteś drugą, to przygotowujesz się do tej roli. Jednak kiedy jesteś trochę drugą, a trochę pierwszą, wówczas nie wiesz, jaki masz margines błędu, czy rozpoczniesz spotkanie, czy też nie – robi się trochę nieciekawie. Wiem, że niektóre drużyny tak funkcjonują, niektórzy trenerzy mają taki system. Mnie osobiście chyba to nie odpowiadało, nie do końca lubiłam ten system.
Pod koniec ostatniego sezonu w przestrzeni publicznej zaczęło się mówić o problemach finansowych klubu. Czy MKS Kalisz posiada wobec ciebie ewentualne zaległości?
– Tak. To trudna sytuacja, ponieważ co do zasady, podpisując umowę, obie strony zobowiązują się do jej przestrzegania. Zawodniczki dają z siebie wszystko na boisku, poświęcają czas i zdrowie, a brak wypłat zawsze podkopuje nie tylko nasze finanse, ale i poczucie bezpieczeństwa, morale oraz formę sportową. Takie doświadczenia są frustrujące i rozczarowujące, bo podważają zaufanie, które jest podstawą relacji między sportowcem a klubem.
O jakiej kwocie zaległości mowa?
– Wolałabym nie ujawniać dokładnej sumy, ponieważ sprawa jest obecnie rozstrzygana przez Sąd Polubowny Polskiej Ligi Siatkówki, wobec którego pragnę zachować powagę i należny Sądowi szacunek. Najbardziej bolesne jest jednak to, że nie chodzi tylko o pieniądze, ale o szacunek i poczucie sprawiedliwości. To trudne, gdy wykonujesz swoją pracę z pełnym zaangażowaniem, a nie dostajesz za to należnego wynagrodzenia przez wiele miesięcy.
Ilu wypłat nie otrzymałaś?
– Powiedzmy, że ostatni raz z wypłaty cieszyłam się w styczniu 2024. Jest to obecnie przedmiotem postępowania toczącego się przed siatkarskim sądem polubownym, dlatego licząc na szybkie i sprawiedliwe rozstrzygnięcie sporu, nie chciałabym na ten moment publicznie podawać szczegółów. Zaznaczę jednak, iż nasza praca wymaga ciągłego zaangażowania i dbania o formę – musimy inwestować w siebie, w sprzęt, w regenerację, a co najważniejsze płacić podatki oraz rachunki. Brak wypłat to nie tylko problem finansowy, ale też emocjonalny.
Czy wiesz, ile zawodniczek wraz z tobą ma takie problemy?
– Z tego, co wiem, problemy dotyczyły połowy zespołu. W maju wobec części dziewczyn zostały uregulowane wszystkie zaległości, a inne – w tym ja – nie dostały nic. Wolałabym jednak nie wypowiadać się w imieniu innych, bo każda zawodniczka mogła mieć swoją perspektywę i sposób radzenia sobie z sytuacją.
Grałaś w MKS-ie przez dwa sezony. W którym momencie zaczęły się problemy i jak długo trwają?
– Problemy zaczęły się mniej więcej na początku drugiego sezonu, kiedy wypłaty zaczęły się opóźniać. Pierwsza połowa sezonu została uregulowana dopiero w styczniu. Początkowo wierzyłam, że to tylko chwilowe trudności, ale sytuacja ciągnęła się miesiącami aż do dziś.
W jaki sposób zaczęły się te problemy?
– Zaczęło się od obietnic, że przelewy są w drodze. Klub kilkukrotnie zapewniał, że środki są gotowe i że wszystko zostanie uregulowane. Wierzyłam tym zapewnieniom, bo chciałam widzieć w klubie partnera, który dotrzymuje słowa. Kiedy jednak te deklaracje nie znajdowały pokrycia w rzeczywistości, zaczęłam odczuwać coraz większe rozczarowanie i niepewność.
Jakie były pierwsze komunikaty ze strony klubu?
– Początkowo klub prosił o cierpliwość, tłumacząc się problemami organizacyjnymi. Mówiono, że przelewy są gotowe do realizacji, ale z jakiegoś powodu ich nie wysyłano. Każda taka rozmowa dawała nadzieję, że sytuacja zaraz się poprawi, ale obietnice okazywały się bez pokrycia. Następnie klub przestał się kontaktować. Nie odbierali telefonów i unikali bezpośredniego kontaktu.
Czy próbowałaś/próbowałyście załatwić sprawę polubownie?
– Tak, zdecydowanie. Wielokrotnie próbowałam wraz z moim agentem Jakubem Dolatą rozwiązać sytuację w sposób polubowny, bo wierzyłam, że to najlepsza droga. Zgłaszaliśmy swoje wątpliwości i prosiliśmy o konkrety, ale nasze rozmowy z klubem nie przynosiły rezultatów. Potem jak już wspominałam, kontakt był zerowy. Czułam się zignorowana, a jednocześnie zależało mi na tym, żeby nie eskalować konfliktu. Ostatecznie jednak straciłam nadzieję, że uda się rozwiązać sprawę bez pomocy profesjonalnej kancelarii prawnej, za pośrednictwem sądu.
Jaki czas oczekiwania, bądź co sprawiło, że powiedziałaś ‘dość’ i postanowiłaś wstąpić na drogę prawną?
– Czekałam kilka miesięcy, wierząc, że sytuacja się wyjaśni. Zgłosiłam się do komisji licencyjnej z informacją o problemach. Komisja zaapelowała o cierpliwość. Warto zaznaczyć, że to MKS-Kalisz wykorzystując lukę w regulaminie dotyczącym przyznawania licencji, jako pierwszy mnie pozwał. Moim zdaniem bez żadnych podstaw z sytuacji bezspornej stworzył sporną, przez co otrzymał licencję.
Czy PLS brała w tym udział i zdaje sobie sprawę, że takie problemy mają miejsce?
– Tak, sprawa została zgłoszona do PLS, PZPS-u oraz komisji licencyjnej. Obiecano mi, że klub nie otrzyma licencji na nowy sezon, jeśli nie ureguluje zaległości. Niestety, mimo tych deklaracji, licencja została przyznana na takich zasadach, jak wspominałam wcześniej. Co warto zaznaczyć, to to, że w moim przypadku MKS Kalisz mylnie zaniżył kwotę mojego kontraktu w pozwie. Zostało to zgłoszone komisji natychmiast po otrzymaniu informacji, że klub z Kalisza dostał zgodę na grę w obecnym sezonie. Niestety do tej pory nikt z komisji nie zareagował na ten błąd. Można więc powiedzieć, że MKS Kalisz na tamten moment otrzymał licencję niezgodnie z regulaminem.
Najzwyczajniej jako sportowiec oczekiwałam większego wsparcia ze strony instytucji, które powinny stać na straży interesów zawodniczek.
Jaka jest perspektywa odzyskania pieniędzy?
– Mam nadzieję, że sąd podejmie sprawiedliwą decyzję i uda się odzyskać należne mi środki. Wierzę w sprawiedliwość, choć wiem, że takie procesy mogą być czasochłonne.
Kiedy wstąpiłaś na drogę prawną i jak długo na dziś trwa ten proces?
– Właściwie można powiedzieć, że zostałam zmuszona do wejścia na drogę sądową, ponieważ klub złożył przeciwko mnie pozew. W moim przekonaniu zarzuty formułowane wobec mnie są całkowicie bezzasadne, co zamierzam wykazać przed sądem. Jednocześnie zdecydowałam się na złożenie pozwu o zapłatę bezspornie należnych mi środków pieniężnych, ale tą sprawą zajmuje się Kancelaria Lex Sport.
Czy miałaś w przeszłości podobne problemy?
– Tak. Podobna sytuacja miała miejsce w Legionowie. Również nie udało się jej załatwić polubownie i zakończyła się w sądzie.
* Redakcja Strefy Siatkówki skontaktowała się z klubem MKS-u Kalisz w celu odniesienia się do zaległości finansowych. Na moment publikacji (24 listopada, godz. 12:00) nie otrzymaliśmy informacji zwrotnej.
Jak czujesz się w Turcji po przenosinach z Polski?
– Generalnie uważam, że w Turcji jest mi dobrze. Myślę, że jest to jeden z ciekawszych sezonów, jakie miałam za sobą i jakie mam aktualnie, gdyby patrzeć na to, jak się w niej żyje, ale przede wszystkim na to, jaka pogoda panuje, bo stanowi pomoc w codziennym funkcjonowaniu. Również samo działanie klubu się na to składa.
Co konkretnie wywarło na tobie największe wrażenia w porównaniu z Polską?
– Ceny (śmiech). Jest bardzo tanio. Mimo, że w Turcji panuje duża inflacja, to porównując ceny z polskimi, jest niemożliwie tanio. Może nie powiem, że są to okropne różnice, ale da się je odczuć w wydatkach.
Zaskoczyła mnie także pogoda. Niestety w wakacje było trudno. Jednak teraz to, co masz ty za oknem, a to, co mam ja, to ja wygrałam, sorry (śmiech). Przyjemniej wstaje się ze słońcem, a nie z ponurą i deszczową aurą. Praktycznie są jeszcze momenty, kiedy mogłabym założyć krótkie spodenki. Może od tygodnia już rzadziej, o ile w ogóle tak robię, ale w krótkim rękawku potrafię jeszcze wyjść. Możesz sobie wyobrazić jak fajnie i przyjemnie jest w tym miejscu.
Czy po ostatnim sezonie w MKS-ie Kalisz otrzymałaś inne propozycje?
– Sytuacja była dość dynamiczna. Na początku okienka transferowego podpisałam kontrakt z klubem z Poczdamu na ten sezon. Było stosunkowo ciekawie. Jednak w pewnym momencie doszło do problemów. Nie chcę powiedzieć o tym klubie złego słowa, bo jego władze zachowały się wobec mnie bardzo dobrze. Jednak w ostatnim momencie, kiedy miałam spokojną głowę, wewnętrzny spokój i wiedziałam już, że to będzie fajny sezon oraz kontrakt otrzymałam nagle informację, że są problemy finansowe, coś może nie zadziałać, a włodarze muszą coś sprawdzić. Weryfikacje trwały długo, przeciągały się. Finalnie zapytali mnie, czy mogę znaleźć inny klub, bo mogą być niewypłacalni. Z własnego doświadczenia wiem, że nie mogę sobie pozwolić na takie rzeczy. Stwierdziłam: “Dobrze, postaram się znaleźć inny zespół”.
Jak się później okazało, doszło do różnych propozycji. Nie powiem czy lepsze, czy gorsze. Jednak wachlarz wyboru był dość spory. Było to bardzo zaskakujące, że na tak późnym etapie można jednak znaleźć fajny klub.
Przede wszystkim bardzo mocno naciskała Francja. W cudzysłowie chyba najbardziej mnie tam chcieli “śmiech”. Trener Beziers Volley mocno naciskał. Odezwały się także dwa topowe kluby z Rumunii. To również było bardzo miłe. Doszło także do kontaktu z I-ligowym klubem z Turcji. Mój menadżer powiedział jednak, żeby wstrzymać się jeszcze ‘sekundkę’, bo jest zainteresowanie ze strony tureckiej ekstraklasy. Trafił się klub z Aydin. Przedstawiciele klubu złożyli dobrą ofertę. W tamtym momencie myślałam, że jest to najlepsze, co mogło mnie spotkać spośród wszystkich propozycji. Mówiłam sobie: “Nie mam w ogóle nad czym się zastanawiać, wybieram Aydin Buyuksehir Belediyespor” . W tym samym dniu odezwał się jeszcze włoski klub z ekstraklasy, gdzie nie ukrywajmy, że zawsze to było marzenie. Miałam parosekundowe zawahanie, że może jednak Włochy byłyby dla mnie bardziej odpowiednie. W ostateczności porównałam bez emocji obydwie propozycje. Na ten moment uważam, że podjęłam bardzo dobrą decyzję. Historia była bardzo zawiła (śmiech).
Na jak długo związała się z klubem z Aydin?
– Póki co jest to rok. Nie dyskutowaliśmy jeszcze o przyszłym sezonie. Jest to trochę za wcześnie na takie tematy. Myślę, że za jakiś czas tego typu rozmowy zostaną poruszone. Zobaczymy, czy będzie dwustronne zainteresowanie. Możesz mnie zapytać za kilka miesięcy.
Można niejako po twojej odpowiedzi wnioskować, że planujesz pozostać na dłużej za granicą?
– Jeśli miałabym odpowiadać na dziś, to zdecydowanie chcę zostać za granicą. Czuję się tu lepiej i pewniej. Jako zagraniczna zawodniczka czuję się inaczej. Zawsze, kiedy ludzie mnie pytają o to, jak jest w Turcji, to odpowiadam, że omijają mnie wszystkie dramy, bo nie rozumiem, co się tutaj dzieje. Jeśli nie znasz języka, to z automatu masz mniej myśli dookoła, które przeszkadzają ci przy siatkówce.
Jak oceniasz poziom rozgrywek?
– Mam swego rodzaju porównanie. Gram w klubie, który był dziesiąty na czternaście w tej lidze, a mam bardzo dobrą drużynę. Nie chcę porównywać miejscem, które by to było w Polsce bądź z kim mogłybyśmy rywalizować. Fajnie byłoby się zmierzyć i dopiero wtedy to powiedzieć. To na pewno lepsza drużyna od tej, w której byłam w ubiegłym sezonie. Mówi się, że sam top w Turcji jest nie do ugryzienia, ale okazuje się, że potrafiłyśmy urwać sety dobrym zespołom, jak i z niektórymi wygrać. To również świadczy o tym, że moja drużyna jest całkiem dobra. Z teoretycznie słabszymi również jest ciężko. Bardzo się męczymy z tymi ekipami, które są pod nami w tabeli. To może świadczyć o tym, że poziom ligi jest bardzo wysoki i wyrównany.
Spodziewałam się tak wysokiego poziomu. Jednak kiedy zobaczyłam rozgrywki na żywo, dopiero wtedy dotarło do mnie, jakie gwiazdy, jakie nazwiska grają w tureckiej ekstraklasie. To fajne, że można się z nimi mierzyć.
Jak oceniasz współpracę z samym trenerem, a także jak bardzo treningi różnią się od tych z Polski? Na co zwraca się więcej uwagi?
– Kiedy przyszłam na pierwszy trening, wówczas zobaczyłam, ilu jest w klubie asystentów trenera czy pomocników. Jest nawet chłopak, który zbiera piłki, praktykant. Dla mnie jest to niespotykane, bo u nas wszyscy mają ten obowiązek. Tureckie sztaby są tak ogromne, że musiałam do tego trochę się przyzwyczaić. Nigdy nie widziałam aktualnego trenera, który w nas atakuje albo coś robi. On nie musi, bo chodzi i rozdziela zadania.
Z trenerem się docieramy. Zwraca on dużo uwagi na aspekty techniczne, jest bardzo szczegółowy. Wiadomo, że zawsze jest bariera językowa, która mimo tego, że mówisz po angielsku, można się nie zrozumieć. Myślę, że dobrze sobie z tym radzimy. Bardzo doceniam to, że mówi po angielsku. We Włoszech miałam szkoleniowca, który nie mówił ani słowa. Jak powiedział “blok”, to myślał, że mówi po angielsku (śmiech). Spotkałam się już z brakiem tego języka i było to straszne. Dlatego doceniam to jeszcze bardziej.
Na pewno masz teraz duże pole do popisu, żeby szlifować swój język angielski. Jak oceniłabyś jego poziom? Czujesz, że masz jeszcze niedociągnięcia, czy jest to wysoki poziom komunikacji i płynności?
– Oczywiście, że mam niedociągnięcia. Zawsze się śmieję do Hilary, żeby mnie przyciskała i poprawiała. Uważam, że mówię dość dobrze. Raczej nigdy nie miałam problemu, żeby się dogadać. Jednak przy osobach, których jest to język ojczysty, masz swego rodzaju odczucie, że dostrzegasz, ile możesz nauczyć się jeszcze fajnych rzeczy.
W ostatnim okresie zaczyna się więcej mówić o pomocy psychologów w siatkówce. Czy w Turcji podejmowane są tego typu działania na szerszą skalę?
– Nie mamy psychologa drużynowego. Nie pytałam, czy któraś z dziewczyn pracuje indywidualnie. Odnoszę trochę wrażenie, że Turcy mają twardą szkołę. Dziewczyny chyba mają w sobie mniej pesymizmu, który mamy w Polsce. Bardzo to doceniam. Prawdopodobnie z natury są bardzo radosne. Są walczakami. Nie ma dziewczyn, które są zamknięte czy smutne. Kiedy wygrywamy, wówczas wszyscy się cieszą, niezależnie od pierwszego czy drugiego składu. Wszyscy się bardzo mocno wspierają, jest drużynowo, a ocenia się całokształt. Wiadomo, że musimy podchodzić indywidualnie do rozegranych występów i dochodzi do rozmów.
Współpracowałaś kiedyś z psychologiem?
– Tak.
Jak często sięgałaś po pomoc?
– Kiedy grałam w drużynie z Rzeszowa, a także na początku gry we Wrocławiu. Również teraz współpracę z psychologiem sportowym. Lubię sprawdzać swoje pewne zachowania i uważam, że mental w sporcie to priorytet. Warto nad sobą pracować.
Czy w twojej opinii drużyny z grona TOP4-5 są nie do ugryzienia i to trochę inny biegun?
– Jak się okazuje, te drużyny są jednak do ugryzienia. W sobotę Zeren wygrał z Fenerbahce. To zespół, który ma super skład, ale jest jednocześnie beniaminkiem. Jak widać, da się coś urwać od tych drużyn. Wchodzą też w grę kontuzje. Nam prawie udało się doprowadzić do tie-breaka z Eczacibasi. Te drużyny nie mogą sobie pozwolić na takie przegrane. Jakoś się podnoszą i to one jednak wygrywają. Na pewno są do ugryzienia, ale trzeba mieć do nich szacunek i respekt. Te formacje potrafią podnieść się z bardzo niefajnych sytuacji. Nagle dochodzi do czegoś takiego, że prowadziłyśmy 24:19, a przegrałyśmy seta. Pojawią się wtedy pytania, ‘jak do tego doszło?’. Są momenty, w których nie ma nawet co oceniać swojej siatkówki, bo ktoś zrobił coś dużo lepiej od ciebie.
Wiadomo, że zawsze patrzymy w cyferki. Po 9 rozegranych meczach zainkasowałaś 138 punktów. Jak oceniłabyś swoją formę i czy jesteś z niej zadowolona?
– Jestem zadowolona. Nie spodziewałam się chyba niczego. Starałam się nie mieć oczekiwań. Wiadomo, że mam swoje cele, ale starałam się w nie przesadnie nie zapatrzeć. Występy zawsze mogą być lepsze. Śmieję się, że nigdy nie jestem za bardzo zadowolona, ale były także mecze, po których powiedziałam do siebie: “Było super, cieszę się, jestem z siebie dumna”. Fajnie, że można było pokazać się z drużynami, które są dużo lepsze. Również wygrałyśmy z niektórymi, co było bardzo satysfakcjonujące. Zdarzały się także gorsze spotkania, ale staram się wyciągać wnioski i się podnosić.
Kończy się mecz. Co jest kryterium decydującym o tym, czy jesteś z siebie dumna? Czy to konkretna ilość punktów bądź konkretny próg skuteczności, efektywności?
– Chyba kończenie ważnych piłek jest dla mnie istotne. Od tego jestem i bardzo się cieszę, kiedy potrafię skończyć atak w przełomowych momentach, jak koniec seta czy coś na przełamanie. Zwracam bardzo dużą uwagę na to, żeby efektywność nie była zbyt niska. Wiadomo, że nie zawsze wychodzi ze skutecznością, ale ważne, żeby chociaż nie popełniać dużej ilości błędów, grać trochę mądrzej. Nawet, kiedy nie punktuję, ale wiem, że wygrałyśmy mecz przez to, że położyłam parę razy atakującą, nie mogła kilkukrotnie zaatakować albo nie zepsułam ważnej piłki, która była trudna, nie podjęłam ryzyka, tylko oddałam na drugą stronę bądź wykonałam zagrywkę w konkretne miejsce. Nie mam tego w statystykach, a to praca, którą wykonałam.
To cele, które sobie założę. Kiedy udaje mi się zrealizować, wówczas odczuwam, że wykonałam robotę. Najfajniejszym uczuciem jest jednak wykonanie swojej roboty, a także wygranie meczu. Może w tym sezonie tak nie było, ale często zdarza się tak, że ktoś zdobędzie 30 punktów, a drużyna przegrywa. Z tym boryka się teraz chyba Julka Szczurowska (śmiech). Widziałam, że robi nieziemską ilość punktów. Fajne wynagrodzenie zawsze stanowi wygrana.
Powiedziałaś o celach. Co przyświeca drużynom teoretycznie niżej notowanym – takiej, jak wasza?
– Na początku sezonu zaznaczyliśmy sobie, na ile będzie nas realnie stać. Z którymi drużynami musimy wygrać, a z którymi nie jest to nasz priorytet. Wiadomo, że nigdy nie można powiedzieć, że jest to starcie do przegrania. Są jednak batalie, które trzeba koniecznie wygrać. Mają miejsce też takie, w których można realnie powalczyć.
Cel jest taki, żeby zrealizować te cele, które trener wypisał nam na tablicy. Jeśli jest zaznaczone, że trzeba z kimś wygrać, to to odhaczamy. Jeżeli z kimś trzeba było powalczyć, to odhaczamy, komuś urwać punkt – odhaczamy. Ciężko mi powiedzieć, co wyjdzie z tego na sam koniec. Całokształt jest uzależniony również od rezultatów i gry innych drużyn.
Osobiście uważam, że sukcesem byłby awans do fazy play-off. Stanowiłby on bardzo fajny wynik. To jest coś, o co będziemy walczyć. Jednak realnie nie wiem, czy będę w stanie stwierdzić to nawet po pierwszej rundzie, bo wszystko może się wydarzyć. Już dotąd doszło do różnych niespodzianek.
Patrząc na realia tego, jak wyglądały wyniki w tym klubie, budżet i budowę drużyny to chyba zawsze 9.-10. miejsce się przewijało. Klub stabilnie krąży wokół tej pozycji.
Czy założyłaś sobie cele indywidualne?
– Chciałabym w każdym meczu wypaść jak najlepiej. Chcę szlifować swój mental i wiedzieć, że zrobiłam progres po tym sezonie. To zawsze mój główny cel.
Ostatnio oglądałem spotkanie Fenerbahce z Budowlanymi Łódź w Lidze Mistrzyń. Pojawiła się orkiestra i doping znacznie różni się od tego w Polsce. Czy wokół waszego klubu również tak jest? Jak zareagowałaś na odmienną atmosferę w porównaniu z rodzimymi parkietami?
– Mecz z Fenerbahce mam dopiero przed sobą. Gramy z nimi w połowie grudnia. Tak więc zobaczę, jak dokładnie wygląda to w Stambule. Wiem, że jest tam zupełnie inaczej w porównaniu z tym, z czym miałam okazję spotkać się do tej pory. Hale są dość pełne. Na trybunach jest zdecydowanie więcej kibiców niż w Polsce. Otrzymałyśmy informację, że przy okazji meczów z topowymi drużynami wszystkie bilety zostały wykupione. Ludzie siedzieli na schodach, żeby tylko przyjść i zobaczyć gwiazdy – oczywiście nas (śmiech). Chodzi rzecz jasna o gwiazdy z VakifBanku czy Eczacibasi.
Ludzie w Turcji są bardzo zafascynowani siatkówką, co jest fajne. Widzę to chociażby po tym, ile otrzymuję wiadomości na Instagramie od kibiców, którzy przychodzą i dopingują, pisząc wiadomości w stylu “fajny mecz, brawo, widziałem cię”, oznaczają. W Polsce aż tak bardzo tego nie ma. Jest fascynacja siatkówką.
Jestem bardzo ciekawa atmosfery w Stambule w meczu z Fenerbahce, bo słyszałam, że naprawdę jest tam kocioł. Orkiestry jeszcze nie słyszałam (śmiech).
Masz może jedną dziewczynę w zespole, z którą najlepiej się dogadujesz i trzymasz najczęściej?
– Mam parę. Zwykle wychodzi to tak, że zagraniczne dziewczyny trzymają się razem. Również i u nas trochę się to tak ułożyło. Z Turcji również jest kilka fajnych siatkarek. Wiadomo, że ma się swoich ulubieńców, ale lubię swój zespół. Uważam, że nie ma kogoś, kto mocno psułby atmosferę czy kogoś, z kim miałabym problem się dogadać.
Na pewno moim najlepszym ‘ziomkiem’ jest Hilary Johnson, która grała w Radomce rok temu. Czasem szepnie do mnie jakieś słówka po polsku i jest to bardzo miłe, a zarazem śmieszne, bo nazywa mnie “mordo”, mówiąc: “hej mordo” (śmiech).
Pytałaś Hilary o spostrzeżenia, jeśli chodzi o TAURON Ligę?
– Bardzo lubiła grać w Polsce. Fajnie się słucha, kiedy ktoś dobrze się o nas wypowiada. Generalnie to bardzo pozytywny człowiek, więc wątpię, żeby narzekała. Myślę, że była to szczera odpowiedź.
Kto jest twoją koleżanką z pokoju na meczach wyjazdowych?
– No Hilary Johnson (śmiech). To świetny roomie, którego uwielbiam. Bezproblemowa i pozytywna osoba.
Polska kolonia w Turcji zwiększyła się, bo do będącej w lidze tureckiej Magdaleny Stysiak i Martyny Czyrniańskiej dołączyłaś ty, a także Julia Szczurowska i Olivia Różański. Jak zza kuchni wyglądają polsko-polskie pojedynki, bo miałaś już okazję rywalizować z Polkami, które dołączyły na ten sezon?
– Bardzo mnie cieszy, że Polki dobrze sobie radzą w tej lidze. Fajnie zbić piątkę pod siatką. Te mecze wyglądały normalnie, bo traktujemy się jak zwykłe rywalki. Tak więc nie ma do tego innego podejścia. Zawsze jest miło zobaczyć polskie twarze.
Zdarza wam się rozmawiać po meczach, czy nie ma na to zbyt wiele czasu?
– Zawsze mam coś takiego, że chciałabym podejść i porozmawiać. Grałam już przeciwko Julce Szczurowskiej i Olivce Różański. Niestety za każdym razem wychodziło tak, że się mijałyśmy. Raz miałam testy antydopingowe, innym razem miałam rozmowę z drużyną. Jednak później spisałyśmy się na Instagramie na zasadzie: “Dzięki, miło było cię zobaczyć”. Zawsze chyba jest mini kontakt.
Czy masz dużo wolnego czasu pomiędzy treningami i meczami?
– Mniej niż zawsze miałam. Zawsze, kiedy mam rano siłownię, to dochodzi także trening na hali. Za każdym razem mam około czterech analiz wideo do każdego meczu. W dodatku czasem dochodzi także wideo, w którym analizujemy poprzednie spotkanie. Śmieję się, że zamiast Netflixa to przeglądam wiecznie siatkówkę (śmiech). Może jest trochę tego czasu, ale to zdecydowanie mniejsza wartość. Niekiedy dostajemy nagrodę w postaci dwóch dni wolnego jak ostatnim razem, więc trzeba bardzo doceniać takie momenty, żeby móc złapać trochę regeneracji.
Oczywiście jak wygracie.
– Oj tak. Jak wygramy. W ostatnim meczu przegrywałyśmy 0:2, ale udało się wyciągnąć na 3:2. Trener był dumny. Powiedział z ulgą w tamtym momencie, że wszyscy zasługujemy na dwa dni wolnego (śmiech).
Co robisz w wolnym czasie poza oglądaniem Netflixa?
– Śpię. Bardzo dużo śpię. Dbam o regenerację. Mam także dwa kotki (śmiech). Jeden jest z Polski, a drugiego malucha przygarnęłam z kawiarni w Izmirze, także mam co robić. Trochę zwiedzam, kiedy są dni wolne. Próbuję tureckiej kuchni, która swoją drogą jest świetna.
Czy prawdą jest, że w Turcji jest ogromna ilość bezdomnych kotów?
– Jest ich mnóstwo. Śmieję się, że tak bardzo uwielbiam zwierzęta, a niektóre z nich są tak urocze, że przygarnęłabym wszystkie kotki i pieski (śmiech). Koleżanka w dniu naszej rozmowy autentycznie wzięła do domu małego kotka, który wszedł za nami do busa.
Na początku sezonu 2021/2022 pierwotnie grałaś w VolleyuWrocław, jednak w listopadzie 2021 roku przeszłaś do drużyny z Sassuolo. Ofertom z Włoch się nie odmawia?
– W drużynie z Wrocławia mi nie szło. Trzeba było jakoś zaradzić tej sytuacji. Ekipa z Włoch złożyła ofertę, a Volley na to przystał. Potrzebowałam wtedy czegoś innego. Myślę, że gdybym tam nie poszła, to wiele rzeczy w moim życiu mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej. Tak miało być.
Czy po sezonie we Włoszech otrzymałaś atrakcyjne propozycje, czy jednak tylko MKS Kalisz był jedyną rozsądną opcją?
– Klub z Kalisza odezwał się do mnie bardzo szybko. Trener Widera zadzwonił do mnie i przedstawił ofertę. Usłyszałam, jakie nazwiska będą grać w MKS-ie. Ucieszyło mnie, że mogę zagrać z dziewczynami, które znam i lubię. Byłam zdania, że nasz poziom będzie dobry.
Jak na to, co miałyśmy, pokazałyśmy się z fajnej strony w pierwszym sezonie. W drugim było zdecydowanie więcej pod górkę, ale nie obyło się bez dobrych momentów. Zasadniczo nie zdążyłam dostać żadnej propozycji z Włoch. Czy otrzymałabym propozycję z wyższej ligi? Być może z dołu tabeli, ale nie wiem też, czy na pierwszą, czy drugą atakującą. Sądzę, że wtedy bardziej na drugą. Myślę, że z Serie A2, czyli odpowiednika naszej I ligi byłyby jakieś oferty.
Gołym okiem widać rozstrzał pomiędzy TAURON Ligą a Serie A. Czy ta reguła odnosi się także do I ligi i Serie A2?
– Poziom A2 był bardzo wysoki. W żaden sposób nie porównałabym go do naszej I ligi, w której miałam okazję grać dawno temu, kiedy byłam dużo młodsza. Myślę, że dół tabeli ekstraklasy na spokojnie mógłby się mierzyć z pierwszą ligą włoską i mógłby także przegrać. W tej lidze wymagali od nas bardzo dużo. Coś, co zapamiętałam, to uwagą, którą przywiązuje się tam do elementu blok-obrona.
Kiedyś rozmawiałam z prezesem Green Warriors Sassuolo, który zna się na siatkówce. Powiedział, że nawet jeśli zagrasz świetny mecz w ataku, a nie podbijesz dwóch piłek w obronie, to ta ofensywa nie jest aż tak ważna. Przywiązują bardzo dużą wagę do defensywy. To coś, co bardzo zapamiętałam z tamtego roku. To różni się poziomem. W Polsce wpada chyba więcej piłek, a we Włoszech akcje są dłuższe. Jest zdecydowanie ciężej skończyć atak.
Co najbardziej zauroczyło cię we Włoszech?
– Jedzenie (śmiech). Podejście ludzi do życia, które jest bardzo beztroskie. To na zasadzie: “Mamy czas, mamy piękną pogodę, usiądź, nie przejmuj się, zdążymy, wypij kawę”. To było super. Złapałam od nich trochę luzu. Były momenty, w których to oczywiście denerwowało. My Polacy jesteśmy bardzo punktualni. Wychodzimy z założenia, że trzeba być na czas i zrobić to, czy tamto. Oni z kolei siedzą i piją kawę, a ty się zastanawiasz: “Kiedy jedziemy?” (śmiech). Myślę jednak, że jest to coś, czego możemy się od nich uczyć. W momencie, kiedy trzeba pracować – pracują, ale kiedy trzeba odpoczywać, to nie rozmawiają o robocie.
Jakość jedzenia była fenomenalna, nie wspominając o ryneczkach ze świeżymi produktami. Nawet zwykłe sklepy miały wspaniałe warzywa, owoce i mięso. Gotując sama w domu, byłam tak usatysfakcjonowana, że nie musiałam często chodzić do knajp. Składniki były wspaniałe. Jakość jest zdecydowanie lepsza niż u nas.
Czy ten luz objawia się chociażby spóźnianiem się włoskich siatkarek na treningi, czy pewne godziny są nie do ruszenia?
– Nie, nie spóźniają się. Zawsze żartuję, że moim największym koszmarem jest spóźnienie się albo zapomnienie butów na trening Nieustannie się śmieję, że to mnie prześladuje. Oni mają tak, że, jak przyjdą za jeden to trudno. Przyjdą za jeden i zdążą się przebrać i wejść do hali. Nie ma spóźnień na treningi. Pod tym względem wszystko jest w porządku.
Chodzi jednak o samo podejście. Ja już się stresuję, kiedy jest za pięć i mnie tam nie ma, a oni wchodzą za jeden z uśmiechem na twarzy i mówią “ciao” (śmiech).
Jaką jesteś osobowością siatkarsko? Odnoszę wrażenie, że musisz niejako grać w pierwszym składzie. Jak przychodzi ci pogodzenie się z rolą ‘dwójki’?
– Bardziej chodzi o to, że kiedy znasz swoją rolę w drużynie i jesteś drugą, to po prostu wykonujesz swoje zadania. Gorzej, kiedy są dwie dziewczyny na praktycznie identycznym poziomie i chyba tylko od dyspozycji dnia zależy, kto jest lepszy, to wtedy nie jest to fajne. Nie mam problemu z byciem drugą, bo jeżeli ktoś jest ode mnie lepszy, jest to powiedziane i udowodnione na liczbach, to wiadomo, że tak jest. Jednak ani ja nie byłam lepsza od Dajany, ani ona ode mnie.
Wiadomo, że chyba każdy woli grać. Tak po prostu jest. Staram się patrzeć w tę stronę. Nawet kosztem pójścia do słabszej drużyny najwięcej radochy daje mi samo granie. Tego bym się trzymała. Nie mówię, że gdybym nie otrzymała propozycji z lepszego zespołu, to tego nie wykorzystam. To coś na zasadzie tego, co zrobiłam w Rzeszowie. Treningi z lepszymi dziewczynami dają mnóstwo doświadczenia i uczą, jak skończyć piłkę, mając po drugiej stronie taki blok i taką obronę. Czasem to również dobra decyzja. Trzymałabym się w ostateczności gry.
Czy przychodząc do Turcji, miałaś jasno oznajmione, jaka będzie twoja rola?
– Nigdy nie jest jasno powiedziane, że przychodzi się na pierwszą i koniec. Trener jednak mówi, że będzie stawiał na twoją osobę bądź na kogoś innego. W tym przypadku otrzymałam informację, że raczej będę grać.
W tym roku otrzymałaś powołanie do reprezentacji Polski. Jakie emocje ci towarzyszyły?
– Kadra zawsze jest podsumowaniem wykonanej pracy i tego, czy ktoś to zauważy. Zostałam zauważona, z czego bardzo się cieszyłam, bo jako drużyna nie zaprezentowałyśmy się najlepiej, więc cieszyłam się, że potrafiłam się odnaleźć w sytuacji, w której mamy problemy.
Czy podświadomie po transferze do ligi tureckiej liczysz na to, że w nowym sezonie reprezentacyjnym nie tylko otrzymasz powołanie, ale także zagrasz chociażby na turnieju Siatkarskiej Ligi Narodów?
– Na razie się na tym nie skupiam. Mam takie podejście, że jak wykonujesz swoją robotę, to efekty przyjdą. To już moja praca pokaże, co się zadzieje. Myślę, że mam szansę. Wszystko jednak zależy od czasu i dyspozycji także innych dziewczyn.
Który trener dotychczas dał ci najwięcej?
– Myślę, że sezon, który dał mi najwięcej, a co za tym idzie też trener, to DevelopRes Rzeszów i Stephane Antiga. Zrobiłam wtedy największy progres. Nauczyłam się wiele technicznie oraz lepiej poznałam siatkówkę z taktycznej strony.
Zobacz również:
Wyniki i tabela ligi tureckiej
Artykuł Aleksandra Rasińska z szokującym przekazem o kwestiach organizacyjnych MKS-u Kalisz pochodzi z serwisu Strefa Siatkówki - Mocny Serwis.