Ostatnia (poważna) publiczna dyskusja o polskiej inteligencji odbyła się chyba jeszcze w latach 90. Później niczego takiego nie pamiętam, najwyżej jakieś okruchy, pojedyncze popiskiwania. Postać inteligenta, jedną z opok polskiej tożsamości żywą przez dwa wieki, odesłano do lamusa jako relikt zbędny w czasach wymagających lepszej orientacji w prawach rynku niż w prawach człowieka. Tylko Lapończyk albo Indianin Nawaho mógłby pomyśleć, że ostatnimi bastionami inteligenckiego romantyzmu są współczesne pochody uliczne z chorągwiami, pochodniami i hasłami wzywającymi naród do boju o wyzwolenie z jarzma aktualnej władzy albo Unii Europejskiej.