Najwspanialszą dramaturgię miał mecz polskich mistrzyń fechtunku z Chinkami.
Nieszczęście pana Babiarza, które rozogniło naród wzdłuż linii frontu prawo-lewego, byłoby do uniknięcia, gdyby redakcja TVP zawczasu poszła po rozum do głowy i nie kazała komentatorom sportowym wysilać się nad wielogodzinnym widowiskiem o teatralnej proweniencji. Gdyby mnie kazano wysmażyć naprędce esej metalurgiczny, choćbym zmobilizował wszystkie swoje krasopiśmiennicze talenty, palnąłbym serię gaf, bo zapytany „miedź czy nie miedź?” zawsze będę zmuszony strzelać jako laik w dziedzinie rud. Nie rozróżniam galeny od galmanu, tak jak pan Babiarz nie musi rozróżniać Lennona od Lenina, skoro jednak biedaczyna zdawał się w kwestiach artystycznych na intuicję, trudno mieć pretensje, że go zawiodła.
Musiał strzelać, więc palnął, a że go zawieszono w trybie nagłym, widowiskowym i jednakowoż niewczesnym, stworzono bohatera ludowego z nieco zaśniedziałej gwiazdy mediów publicznych. Kibolstwo już wywiesza transparenty „Przemek Babiarz, nie przepraszaj. Stop czerwonej zarazie!”, co jest najlepszą miarą popularności. Na mój półrobociarski rozum, Babiarza nie powinno być w TVP, od kiedy skończyła się kur-wizja; człowiek, który z dumą prężył pierś do kamer, stojąc obok prezesa kaczystowskiej tuby propagandowej, winien już dawno pójść w diabły za dawnymi pracodawcami. Tymczasem teraz stał się dziennikarzem wyklętym i będzie przyjmował honory za to, że pomylił pacyfistyczny evergreen z manifestem komunistycznym.
Niekompetencja sprawozdawców sportowych w kwestiach kultury nie tyczy się zresztą tylko Babiarza – najsilniejszy polski akcent otwarcia igrzysk paryskich także opatrzono błędnym przekazem: oto jeden z najsłynniejszych kontratenorów świata został nazwany tenorem, teraz ojczyzna nie odróżni Beczały od Orlińskiego i pomyśli, że nasz solista breakdancer, moknąc w stroju arlekina, zaśpiewał fistułą z powodu nagłego przeziębienia.
Post Fascynujące teatrum emocji pojawił się poraz pierwszy w Przegląd.