To absurd, że między Roland Garros a Wimbledonem - dwiema wielkimi imprezami wielkoszlemowymi - są tylko trzy tygodnie przerwy. W przypadku innych szlemów odstępy są znacznie dłuższe. Taki kalendarz negatywnie wpływa na szanse najlepszych w Londynie, co od lat widać w statystykach - pisze Dominik Senkowski ze Sport.pl.