Jak program umarzania pożyczek studenckich mógłby połączyć wyborców i uratować Bidena
Korespondencja z USA
Edukacja jest przepustką do lepszej przyszłości? Być może, ale wierzy w to coraz mniej Amerykanów, którzy swój gigantyczny dług studencki spłacają niekiedy i do emerytury. Joe Biden zainicjował program umarzania tego długu, jednak zabrał się do tego nie z tej strony, z której trzeba.
Aż trudno uwierzyć, że ledwie dwa pokolenia wstecz amerykański student był w stanie opłacić czesne i wyżyć z dorywczej pracy w wymiarze kilkunastu godzin tygodniowo, ewentualnie z oszczędności za dwa-trzy miesiące pracy w wakacje. I to za najniższą stawkę. Roczny koszt studiów, łącznie z kosztami utrzymania, na uczelni państwowej (te w Ameryce nigdy nie były bezpłatne) wynosił wówczas równowartość dzisiejszych 6 tys. dol. Obecnie rok nauki na tej samej uczelni kosztuje grubo ponad 30 tys. dol., a ponad 20 tys. dol., jeśli jest się rezydentem stanu, w którym podejmuje się studia. Nawet gdyby jakimś cudem student zdołał uczyć się i jednocześnie pracować w pełnym wymiarze godzin za 12 dol. za godzinę (średnia stawka minimalna w USA, choć w wielu stanach pozostaje ona na poziomie 7,20 dol. za godzinę), uzyskane w ten sposób przychody i tak byłyby niewystarczające – da to bowiem jedynie 20 tys. dol. na rękę. Nie mając innego wyjścia, nawet najbardziej pracowici Amerykanie edukację wyższą finansują więc już prawie wyłącznie z kredytów studenckich, a że ceny studiów (z wielu przyczyn, o których nie będę teraz pisać, bo robiłam to na tych łamach kilkakrotnie) rosną jak oszalałe, także dług studencki bije coraz to nowe rekordy. W ostatnim kwartale minionego roku wyniósł 1,73 bln dol. Spłaca go obecnie już 43 mln Amerykanów, czyli co szósty dorosły, w tym aż 9 mln osób po pięćdziesiątce, i jest on po kredycie hipotecznym, kredycie samochodowym oraz długach na kartach kredytowych czwartym największym obciążeniem finansowym statystycznego gospodarstwa domowego, odpowiadając za 10% całkowitego zadłużenia tegoż gospodarstwa (Departament Edukacji, 2023).
Przez dług studencki do narodu „robociarzy”
Ekonomiści nie od dziś alarmują, że to tykająca bomba, która wybuchnie w rękach nie tylko pożyczkobiorców. Im ten dług większy, tym mniejsze możliwości finansowe ludzi, którzy są nim obciążeni, a więc mniej pieniędzy, które mogłyby stymulować gospodarkę w postaci inwestycji lub większej konsumpcji. W ostatnich kilku latach pojawiła się nowa bolączka, choć oczywiście można ją było przewidzieć. Astronomiczne koszty edukacji wyższej, przez które trzeba coraz bardziej się zadłużać, zniechęcają rosnące rzesze młodych do podejmowania studiów w ogóle. Na początku kwietnia „Wall Street Journal” opublikował raport pod znamiennym tytułem „How Gen Z Is Becoming A Toolbelt Generation” (Jak zetki zmieniają się w generację robociarzy). Nie zabrakło w nim peanów na cześć „odwagi” tego pokolenia, które literalnie stawia sobie za cel „kształtowanie przyszłości własnymi rękami”.
Niestety, puchnące szeregi hydraulików i elektryków, choć to dobra nowina dla wszystkich, którzy remontują lub w najbliższej przyszłości będą remontować swoje domy i mieszkania, to tragiczna wiadomość dla amerykańskich pracodawców, którym potrzebni są specjaliści, innowatorzy i liderzy ze specjalistyczną wiedzą w konkretnych dziedzinach. Braki takich kadr odczuwalne są już dzisiaj, a perspektywa, że kryzys będzie się nasilał, stawia pod znakiem zapytania przyszłość Ameryki, szczególnie jako lidera postępu technologicznego.
Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 15/2024, którego elektroniczna wersja jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty
Fot. AP/East News
Post Dług studencki i amerykańskie wybory pojawił się poraz pierwszy w Przegląd.