Nadciąga wielki mecz, do Kijowa napływają kolejni fani, z niewyobrażalną przewagą liverpoolskich. UEFA szacuje, że na Stadion Olimpijski wejdzie ich nawet 30 tysięcy, przy ledwie 13 tys. hiszpańskich. Co więcej, wraz z koczującymi w pubach i skaczącymi w strefie kibica tych pierwszych ma być w stolicy Ukrainy nawet 50 tys. – takiej przewagi w finale rozgrywanym na neutralnym terenie jeszcze nie widziałem.
To wszystko pomimo potwornych problemów logistycznych, co chwilę słychać tu horrendalne historie – nawet ci Anglicy, którzy dawno kupili bilety, są zawracani niemal sprzed pasów startowych, ponieważ wokółkijowskim lotniskom brakuje miejsca, żeby przyjmować kolejne samoloty. Pomyślcie, co muszą przeżywać właściciele biletów na finał, wydarzenie być może niepowtarzalne w całym ich życiu.
Ale ja, jak już wspominałem z bezwstydnym egoizmem we wczorajszej notce, w Kijowie zachwycam się dosłownie wszystkim, to chyba mój ulubiony z przyczyn pozasportowych finał Ligi Mistrzów, bardziej ulubiony nawet od ubiegłorocznego w Cardiff, choć stamtąd wyjeżdżałem przekonany, że bardziej ulubionego nie będzie. Tak czy owak – precz z Madrytami, Londynami czy nawet Mediolanami, to nudna proza zachodnioeuropejskiej metropolii, ach, jak wiele bym dał, żeby UEFA rozstawiała scenę decydującego starcia właśnie w miastach bardziej kameralnych, jak Cardiff, albo położonych bardziej na wschodzie, jak Kijów. Ale będzie wprost przeciwnie, prezes Aleksander Ceferin już obiecał.
Jego okrutne słowa cytuję tutaj , we wczorajszej korespondencji z ulic ukraińskiej stolicy.
Tutaj przeczytacie o finałowym tercecie egzotycznym. Czy kilka miesięcy temu ktokolwiek wyfantazjowałby, że snajperskie rekordy ligi mistrzów należące do triad madryckiej (Gareth Bale, Karim Benzema, Cristiano Ronaldo) oraz barcelońskiej (Leo Messi, Luis Suárez, Neymar) pobije akurat liverpoolska (Mohamed Salah, Roberto Firmino, Sadio Mané)?! Przecież ich odyseja wygląda jak długo wyczekiwany dowód, że nie tylko fortepian można zasłonić, ale także słonia można zafortepianić.
Tutaj napisało mi się o tym, ile waży Cristiano Ronaldo (kilogram mniej niż na poprzednim finale), a ile Marcelo, czyli po Sergio Ramosie najdłuższy stażem zawodnik obecnego Realu. I niewykluczone, że akurat tej wiosny Brazylijczyk wpływa na madryckie wyniki silniej niż Portugalczyk.
Najwięcej znaków w swoich korespondencjach poświęciłem ogólnej teorii kijowskiego finału – należy kliknąć tutaj – którego atrakcyjność polega m.in. na tym, że każde rozstrzygnięcie wyrwie nas z butów. Podnoszący trofeum piłkarze Liverpoolu zostaliby bohaterami najbardziej sensacyjnej dekoracji od 2005 r., w którym wzięli je ich poprzednicy w tych samych czerwonych koszulkach. A podnoszący trofeum piłkarze Realu? Jako przedstawiciel rocznika 1976 doskonale pojmowałbym doniosłość chwili – to wtedy, zanim się urodziłem, po raz ostatni zdarzyło się, dzięki Bayernowi, by ktoś zdobywał Puchar Europy trzy razy z rzędu.
Miłych wrażeń, wracam do szwendania się wśród rozsłonecznionego tłumu w Kijowie.